Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Nie słuchała go. Jedna tylko myśl ją zajmowała, myśl, że ten okrutny człowiek miał poruczenie ścigać szczątki armii zostającéj pod dowodztwem Markiza de Beaulieu.
— O mój Boże! mówiła ona zakrywając sobie twarz rękami.... Kiedy pomyślę, że w ręce tego tygrysa ma wpaść mój ojciec; że może téj nocy pojmany, jest teraz tam, przed... Ah! to okropnie, straszliwie! Czyż nie ma już litości na świecie?! Przebacz, przebacz mi, rzekła do Marso, któż bardziéj nade mnie w obecności twojej jest przekonanym, że przeciwnie! O mój Boże, mój Boże!...
W téj chwili wszedł służący z oznajmieniem, że konie już są gotowe.
— Jedźmy, na miłość Boga jedźmy! nie mogę oddychać tutaj zakrwawioném powietrzem.
— Jedźmy, odpowiedział Marso, i wszyscy trzéj natychmiast wyszli z komnaty.