pewności, łudząc że kiedyś spełnią się jeszcze: wówczas mimowolny uśmiéch zbiegał jego usta, i sam się dziwił zkąd ten uśmiéch, bez żadnego powodu, myśl weselsza rozpogadzała jego czoło, spadał ciężar ugniatający jego serce; wówczas już nie pragnął jak przed chwilą śmierci, jako jedynéj tarczy od smutków.
Blanka także czuła jakiś nieprzezwyciężony do Marso pociąg, lecz to uczucie przypisywała wdzięczności. I cóż dziwnego, powtarzała w duchu, że mi jest przyjemną obecność tego, który ocalił nieżycie? Tkliwe wyrazy wymykające się z ust jego, czyż mogą mi być obojętne? jego postać nosząca wyraz tak głębokiego smutku, czyż nie powinna wzbudzić litości? a słysząc, gdy na nię spojrzy, jego westchnienie, nie raz gotową była zawołać: czémże ci odwdzięczę przyjacielu, czém się wywdzięczę tobie, któryś tak wiele mi uczynił?
Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/235
Ta strona została przepisana.