Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/245

Ta strona została przepisana.

ych można było wyczytać tysiąc przyrzeczeń nierównie tkliwszych, aniżeli te o jakie się domagał. Jéj ręka ściskała rękę Marso klęczącego przed nią, a drugą wskazała różę zatkniętą we włosach.
Wiecznie, ach wiecznie! mówiła niewyraźnie i padła zemdlona.
Na krzyk Marso pospieszyła jego matka i siostry. Zdawało mu się że Blanka już umarła; bezprzytomny tarzał się u nóg jéj. Miłość jest dwojącą lunetą, wszystko powiększa — i bojaźń i nadzieje. I nasz żołnierz był wówczas, jak małe dziécko.
Blanka otworzyła oczy; postrzegłszy u nóg swoich Marso, a w około jego rodzinę, mocno się zarumieniła.
— On odjeżdża, rzekła, może będzie walczył przeciwko mojemu ojcu, oh! oszczędzaj go proszę; jeżeli ojciec mój zginie z twéj ręki.... pamiętaj że śmierć jego będzie razem i moją. — Czegóż ode mnie więcéj możesz wymagać? rzekła tro-