Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/260

Ta strona została przepisana.

— O mój przyjacielu, rzekła, w jakimże to czasie mamy połączyć losy nasze! w jakiémże to miejscu nasze śluby mają się odbyć, taż to świątynia słyszeć ma nasze przysięgi! — Możnaż się spodziewać, że związki poświęcone pod sklepieniami téj smutnéj i ponuréj ciemnicy, mogą być trwałe, pomyślne?....
Marso oprócz tego był już przejęty jakimś zabobonnym strachem. Wziął jednak Blankę za rękę i poprowadził w stronę więzienia, gdzie światło dzienne przez żelazne małego okienka kraty przerzynało tę okropną ciemność; tam upadłszy oboje na kolana oczekiwali błogosławieństwa kapłana.
Ten wzniósłszy swe dłonie zaczął święte słowa. Wtém na korytarzu dał się słyszeć dźwięk broni i stąpanie żołnierzy. Blanka przestraszona upadła w ramiona Marso.
— Pewno to po mnie idą! zawołała. O