Ta strona została przepisana.
jeden z spektatorów, patrzał nic nie rozumiejąc na tę scenę zaledwo kilka sekund trwającą; postrzegłszy zaś Robespiera, wybiegł z balkonu i spotkał go na korytarzu.
Robespier wychodził z twarzą spokojną i obojętną, jak gdyby nic z nim nie zaszło; Marso przedstawił się mu wymieniając swoje imie. Robespier podał rękę, Marso przez grzeczność usunął swoję. Gorzki uśmiéch zbiegł usta Robespierra.
— Czegóż więc chcesz odemie? rzekł.
— Chwilkę rozmowy.
— Tutaj, czy u mnie?
— U ciebie.
— Bardzo proszę.
Obaj szli razem zajęci oddzielnemi zupełnie uczuciami; Robespier obojętny i spokojny, Marso zaś wzruszony i niecierpliwy.
Ten to więc człowiek trzymał w ręku los Blanki, ten to więc człowiek, o którym słyszał tyle mówiących, którego nie-