coś mówić, ale łzy w oczach i zbyteczne wzruszenie nie dozwoliły wymówić nawet jednego słowa, Robespier zaś mówił: — Teraz powinieneś się oddalić, nie wasz chwili do stracenia: do widzenia się.
Marso wybiegł spiesznie; na wschodach spotkał generała Dumasa.
— Mam przebaczenie dla niéj, zawołał, rzucając się w jego ramiona, mam przebaczenie, Blanka jest wolną...
— Winszuj mnie także, odpowiedział jego przyjaciel: mianowano mię głównokomenderującym Alpejską armiją, idę teraz podziękować Robespierowi.
Obaj przyjaciele uścisnęli się; Marso wybiegł na ulicę i udał się na plac Palais-Égalité, gdzie przygotowany pojazd oczekiwał na niego: wsiadł i konie szybkością błyskawicy pomknęły się drogą.
O jakiż ciężar spadł z jego serca! ileż to szczęścia czekało na niego! ile słodyczy po tylu cierpieniach! Zdawało się
Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/288
Ta strona została przepisana.