Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/307

Ta strona została przepisana.

rękę, pocisnąłem sprężynę przyległéj loży i wprowadziłem ją z sobą; spuściłem kratę i drzwi zaparłem. Jeżeli chcesz pani słuchać, rzekłem, to przynajmniéj z tego miejsca zdaje mi się że będzie dogodniéj. Przyklękła, przytulając swe uszko do przepierzenia, ja zaś z załamanemi rękami, z zwieszoną głową stałem zamyślony z drugiéj strony.
Wszystko cokolwiek mogłem widzieć w téj kobiécie, zdawało się być wzorem piękności. Spód twarzy niezakryty maską był świeży alabastrowej białości; ustka drobniutkie koralowe; ząbki rzadkie bielsze nad alabaster; rączka pulchna; kibić wcięta, i tak szczupła iż dwóma palcami można objąć, włos czarny najstaranniéj utrefiony spadał w nieładzie na axamitne domino; nóżka dziecięca wymykająca się z pod szaty, zdawała się z trudnością utrzymywać, tę wdzięczną, tę zachwycającą, tę napowietrzną postać! Ah! ona być musi,