Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/52

Ta strona została przepisana.

rja podnosząc się. Zbójca się zmarszczył. — Wiész, mówiła daléj z żywością, że mogę dużo chodzić, że mam wzrok bystry, że oddech lekki — pozwól, niech idę z tobą, proszę cię.
Lękasz się może żebym cię nie zdradziła? I gdy wszyscy twoi ludzie tak ci ufają, wątpiłżebyś?
Dwie ciche łezki spłynęły po jagodach Marji. Bandyta zbliżył się do niéj.
No, dobrze, idź; ale zostaw tu dziécko, może się rozbudzić i płakać.
— Idź sobie jeden, rzekła Marja znowu się kładąc.
Bandyta oddalił się; Marja długo ścigała wzrokiem cień jego; nareszcie, gdy zniknął za skalą, westchnęła ciężko, skłoniła głowę swą na dziécię, zmrużyła oczy, i wszędzie głuche milczenie osiadło.
Po dwóch godzinach lekki szelest dał się Słyszeć ze strony przeciwnéj, w którą się