— Jakże? czyż nie widzisz, odpowiedział Antonio, na rogu téj skały głowę człowieka? Patrzaj, patrzaj, tu wziął z rąk półkownika długą lunetę, zbliżył głowę jego i naprowadził na punkt, który go tak mocno pocieszył.
— Widzę, widzę, rzekł półkownik, postrzegając wskazany przedmiot; patrzał jeszcze przez chwil kilka; po czém odejmując swoję lunetę, rzekł: Tak, w rzeczy saméj, jest tam jakiś człowiek; lecz któż mię zapewni, może to wieśniak jaki szuka straconéj kozy.
— Jak to? czy nie widzisz, rzekł Antonio skacząc z radości, czy nie widzisz tego kapelusza spiczastego, tych unoszących się wstążek, tego karabina łyskającego? Teraz zaś patrzaj, nachylił się, próbuje, czy niemożna zejść w przepaść. Dalibóg to Żakomo, to on sam, gdyż za nim przypatrz się tylko, Marja; widzisz teraz, widzisz?
Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/60
Ta strona została przepisana.