Nadszedł czas rozstawienia pikiet; Antonio ofiarował swoje usługi, lecz dowodzca odmówił mu, perswadując, że musi być sfatygowanym, że wypadałoby trochę wprzódy wypocząć, że przyjdzie na niego jeszcze koléj jutro albo pojutrze.
Wkrótce wszyscy już spali na górze, oprócz szyldwachowych i Antonio.
Nazajutrz każdy się przebudził; wesół jak ptaszki u stóp téj góry kwilące, Antonio tylko jeden był znużony, czuwał on ciągle, przez noc całą, ani na chwilę nie zmrużył oka. O siódméj godzinie znowu dowodzca bandytów robił przegląd; po czém wskazał na jednego, mówiąc: — Na ciebie koléj. — Ten natychmiast się oddalił z dwoma bandytami. Antonio znowu oświadczył chęć swoję. Nie ma potrzeby, odpowiedział Żakomo niewchodząc w żadne esplikacje, dosyć tam trzech ludzi.
We dwie godziny ci trzej ludzie wrócili.
Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/71
Ta strona została przepisana.