Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/132

Ta strona została przepisana.

Szłam wciąż drogą, ocienioną pięknemi drzewami i poznałam, że ta droga wiedzie do zamku Beauje.
Zamek ten należał do księcia Andegaweńskiego i był odległy od posiadłości mojego ojca o trzy mile.
Nie długo spostrzegłam, że zrobiłam trzy mile pieszo i że byłam sama i daleko od zamku Meridor.
Przyznam się, że teraz dreszcz mię przejmuje, gdy wspomnę nierozsądne moje postępowanie.
Szłam nad brzegiem wody, myśląc udać się do znajomego nam ogrodnika, który śliczne przynosił mi kwiaty, i prosić aby mię odprowadził do domu; w tem łowy znowu słyszeć się dały.
Stanęłam i zaczęłam pilnie słuchać.
Wrzask rósł i zapomniałam o wszystkiem.
Prawie w tym samym czasie z drugiej strony wody, ukazała się łania, lecz pogoń już ją dosięgała.
Była sama, bo drugi jelonek padł; widok wody dodał jej sił, nozdrzami wciągnęła w siebie świeże powietrze i rzuciła się w staw, jakby chciała do mnie się dostać.
Z początku płynęła prędko i pozornie odzyskiwała siły.
Patrzyłam na nią ze łzami w oczach i wyciągniętemi rękami, prawie tak oddychając jak ona.
Nieznacznie siły poczęły ją opuszczać, a psy podwajały zaciekłość.
Dosięgły ją... W tymże czasie pan de Monsoreau wychylił się z lasu, przybiegł nad wodę i skoczył z konia.
Wtedy zebrałam siły i zawołałam składając ręce; łaski! łaski!
Zdaje się, że spostrzegł mię; krzyknęłam silniej niż pierwej.