Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/31

Ta strona została przepisana.

czatownicy ujrzeli zbliżającego się od ulicy Tison jeźdźca, odzianego płaszczem.
Ciężki i mocny krok konia tętnił po kamieniach, a światło księżyca, bladawym promieniem, przedarło się przez chmury i oświeciło pióropusz kapelusza.
Jeździec ściągał cugle koniowi, który czując się powstrzymywanym w swej krewkości pienił się mimo zimna.
— Tym razem — rzekł Quelus — to on!
— Niepodobna — mówił Mongiron.
— Dlaczego?
— Bo jest sam, a zostawiliśmy go z Livaretem, Entraguesem i Ribeirakiem, którzy nie pozwoliliby mu samemu się narażać.
— Ależ to on; czy nie poznajecie jego donośnego chrząkania?... Dobrze, że sam.
— W takim razie to wygląda coś na zasadzkę — rzekł d‘O.
— Jakkolwiek bądź wygląda, do broni!
W rzeczy samej, był to Bussy wyjeżdżający z ulicy Ś-go Antoniego i udający się drogą, jaką mu Quelus poradził.
Mimo przestrogi pana de Saint-Luc, nie pozwolił przyjaciołom towarzyszyć sobie.
Pułkownik był spragniony przygód.
— Jestem szlachcicem; ale mam serce cezara i niema w historji rzymskiej czynu, któregobym chętnie nie naśladował.
Prócz tego, Bussy myślał, że pan de Saint-Luc, którego nie uważał za swego przyjaciela, ostrzegając, chciał go narazić na śmieszność, a Bussy więcej lękał się śmieszności jak niebezpieczeństwa.
Nawet u nieprzychylnych miał sławę waleczne-