Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/40

Ta strona została przepisana.

— Powiedz mi — rzekł Bussy — czy ta rana była opatrzona?
— Nie inaczej — odrzekł lekarz — mimo to, zdaje się świeżą.
— A czy jest tak poważną, aby mogła wywołać malignę?
— Zapewne.
— Cóż u licha! — mówił Bussy. — To obicie, te malowane sklepienie, adamaszkowe łóżko, piękna kobieta i ten jej portret, a nadewszystko ten młody człowiek z zawiązanemi oczami, to wszystko niepojęte.
Tak, to urojenie — lecz biłem się z ulubieńcami? Niezawodnie na placu Bastylji, wprost ulicy Św. Pawła — opierałem się o mur, w murze były drzwi i szczęściem otworzyły się... Schroniłem się za nie i zatrzasnąłem za sobą. Zresztą, nic nie pamiętam aż do przebudzenia. Czy byłem przytomny, czy marzyłem, to pytanie? A mój koń? powinni go znaleźć na placu, Doktorze, zawołaj mi kogo.
Doktór przywołał lokaja.
Bussy dowiedział się, że koń skrwawiony przyczołgał się przed stajnię i tam go znaleziono nade-dniem.
Ludzie kochający go, natychmiast udali się na poszukiwanie pana i nawet dotąd nie powrócili.
— Więc tylko portret pozostaje dla mnie zagadką — mówi Bussy. — Cóż za niepodobieństwo aby portret zeszedł z ram i rozmawiał z lekarzem, który miał zawiązane oczy. Na honor, chyba zmysły straciłem...
— A jednak, o ile sobie przypominam, to śliczny był portret.
Tu Bussy zaczął przypominać szczegóły piękności, i w miarę jak je wyliczał, jakieś rozkoszne dreszcze go przechodziły.