Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/53

Ta strona została przepisana.

Quelusa, powinien być wdzięczny twardości swojej czaszki. Nie widziałem w mojem życiu podobnej.
— Opowiedz mi twoją przygodę — mówił Saint-Luc, ziewając — to mnie nieco rozerwie.
— Teraz nie mam czasu, mój drogi; prócz tego, poco innego przyszedłem. Jak widzę, bardzo się nudzisz.
— Po królewsku.
— A więc przyszedłem cię zabawić; piękne za nadobne.
— Bardzom ci wdzięczny, bo z nudów, równie jak od szpady umierać można; nawet pierwszy środek, chociaż powolny, pewniejszy.
— Biedny hrabio — mówił Bussy — zatem jesteś więźniem?
— Więcej jak więźniem; zaiste król jest bardzo łaskawy, bo od wczoraj więcej się nakrzywiłem jak jego małpa i więcej mu zrobiłem niegrzeczności, jak jego trefniś.
— A więc mój drogi, cóż mogę uczynić dla ciebie?
— Udaj się do marszałka de Brissac i uspokój moją biedną żonę, którą zadziwiać musi moje postępowanie.
— Cóż jej powiem?
— Powiedz jej, że mię widziałeś, że król szczególniejszą zaszczyca mnie przyjaźnią i dlatego uwięził; że więcej mówi mi o przyjaźni, jak Cyceron, a o cnocie więcej, jak Sokrates.
— A ty, co mu odpowiadasz? — zapytał Bussy z uśmiechem.
— Mówię, że pod względem przyjaźni jestem niewdzięcznikiem, a pod względem cnoty najgorszym; to wszystko nie przeszkadza, aby mi powtarzał: A! Saint-Luc, więc przyjaźń jest urojeniem!...