Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/55

Ta strona została przepisana.

— Może chcesz, żebym ci pazia zostawił? — rzekł Bussy z uśmiechem.
— Mnie?
— Tak, śliczny chłopiec.
— Dziękuję ci, nie lubię paziów; król pozwolił mi przywołać którego z moich, ale mu podziękowałem. Ofiaruj go królowi, może będzie zeń kontent. Co do mnie, wolę, aby mi służyły kobiety.
— A ja ci go pożyczę — rzekł Bussy.
— Mój drogi — odparł Saint-Luc — wcale nie pora do żartów.
— Zastanów się.
— Mówię ci, będziesz zadowolony.
— Nie, nie, sto razy nie...
— Paziu, proszę do mnie — zawołał Bussy.
— Na Boga! — mówił Saint-Luc.
Paź odstąpił od okna i zbliżył się zarumieniony.
— Na Boga! — mówił Saint-Luc osłupiały, poznając Joannę.
— No i cóż?... — zapytał Bussy — mam go wziąć z sobą?...
— O!... nie, nie — mówił Saint-Luc — winienem ci dozgonną przyjaźń.
Pan de Nancey ździwiony giestami Saint-Luca, zaczął podsłuchiwać, gdy ruch w sali oderwał jego uwagę.
— Ach!... mój Boże!... — zawołał Nancey — król się gniewa na kogoś.
— Jak sądzę na księcia Andegaweńskiego, z którym przybyłem.
Kapitan poprawił szpadę u boku i udał się w stronę, z której hałas dochodził.
— Powiedz, że źle uczyniłem?,.. — mówił Bussy, zwracając się do pana Saint-Luc.
— Co tam takiego?... — zapytał ostatni.