Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/66

Ta strona została przepisana.

— Prawie codziennie, kiedy zdrów jestem. Ale kiedy jestem chory, to dalibóg jestem do niczego.
— Co ja, to lepiej strzelam, niż Bussy. Ach! dla Boga, czego mi tak drzesz wąsy?
Fryzjer ukląkł.
— Najjaśniejszy panie — rzekł Saint-Luc — poradź mi, jakie lekarstwo na serce.
— Jedz, jedz, kochanku — rzekł król.
— Sądzę, że się mylisz, Najjaśniejszy panie.
— Bynajmniej — upewniam cię.
— Masz słuszność, panie Valois — odezwał się Chicot — ja właśnie na serce choruję.
I słychać było jak pracował szczękami.
Król odwrócił się i ujrzał jak Chicot zawija zastawioną dla niego wieczerzę.
— Chicot, co tam robisz?... — zapytał król.
— Stosuję wewnętrznie smarowidło, którego mi z wierzchu zabroniono.
— Jedz, jedz kochanku — rzekł król — wewnątrz czy zewnątrz, to mi wszystko jedno. Hej! niechaj mi zawołają kapitana straży.
— A tobie na co?... — zapytał Chicot.
— Żeby mi nadział Chicota na szpadę i upiekł dla moich psów.
Chicot powstał.
— Jakto! Chicota twoim psom? szlachcica dla bestyj. Dobrze, niech przyjdzie twój kapitan, a zobaczymy.
I Chicot dobył ogromną szpadę, którą skoro zaczął wywijać koło twarzy golarza i fryzjera, król nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Ale mnie się jeść chce — odezwał się król — a ten hultaj całą mi zjadł wieczerzę.
— Po co grymasisz Henryku — rzekł Chicot,