Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/70

Ta strona została przepisana.

zapytywał oczami i czekał w niepokoju końca sceny.
Wtedy napół ubrana, ale odziana szerokim płaszczem, weszła młoda królowa, którą krzyk męża przebudził. Ludwika Lotaryńska, łagodna i miła, święte wiodła na dworze życie.
— Najjaśniejszy panie — rzekła, drżąc jeszcze więcej, niż wszyscy — co to takiego?... Twój krzyk przebudził mnie i przychodzę.
— To... to... to nic — rzekł król, nie mogąc władać językiem.
— Ale Wasza królewska mość krzyczałeś — powtórzyła królowa — czy jesteś cierpiący?
Taka trwoga była rozlana na twarzy Henryka, że mimowolnie objęła obecnych.
Cofano się i postępowano naprzód, oglądano króla, czy nie jest raniony, albo czy go gad jaki nie ukąsił.
— O! Najjaśniejszy panie — zawołała królowa — zaklinam cię, skończ nasze cierpienia. Może potrzebujesz lekarza?
— Lekarza?... — rzekł Henryk ponurym głosem. Nie, ciało moje jest zdrowe, ale dusza, ale umysł — nie, nie lekarza, lecz księdza.
Każdy obejrzał się, oglądano drzwi, okna, posadzkę, aby ujrzeć przyczynę przestrachu króla.
Tajemnica nie rozjaśniła się, król żądał spowiednika.
Wysłano konnego posłańca, iskry sypnęły się po bruku i w pięć minut, przeor jezuicki, porwany z łóżka, przybył do króla.
Za przybyciem spowiednika ustało zamieszanie, powróciła spokojność, a wszyscy gubili się w domysłach.
Król tymczasem spowiadał się.