Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/79

Ta strona została przepisana.

mię sprowadził, Bóg zapłać; wolę wrócić, skąd przyszedłem, — dobranoc mój synku.
— Zostań — rzekł król.
— Ha!... ha!,.. — odezwał się Chicot, mój drogi, ty jesteś jak Falaris, jak Denis; nudzę się piekielnie, a ty każesz mi skórę sobie rzemieniami okładać; dajmy już temu pokój, Henryku.
— Ciszej, gaduło — rzekł król — lepiej myśleć o pokucie.
— Dobrze... ale powiedz mi, za co będę pokutował. Chyba, że jestem błaznem, Confiteor — żałuję bardzo, żałuję, Mea culpa — moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
— Tylko nie bluźnij.
— Na honor, wolałbym być zamknięty w klatce ze lwami, albo z małpami, niż tutaj. Idę, dobranoc.
Król wyjął klucz z drzwi.
— Henryku! — rzekł Chicot — powiadam ci, że jesteś okrutny, nie pozwalając mi wyjść; będę krzyczał, wyważę drzwi, wybiję okno.
— Chicot, mój przyjacielu — mówił król smutno — nadużywasz mojej dobroci.
— A! rozumiem — powiedział Chicot — lękasz się sam zostać; każ sobie zrobić dwanaście pokojów, jak Denis, albo dwanaście pałaców, jak Tyberjusz. Tymczasem weź moją szpadę i pozwól mi odejść.
Na ten wyraz: „lękasz się“, błyskawica przeszła przed oczyma Henryka, dreszcz jakiś opanował go i zaczął biegać po pokoju.
Takie było wzruszenie króla, taka bladość na jego twarzy, że Chicot sądził, iż jest chory i spojrzawszy kilkakroć na niego, rzekł:
— Mój synku, co tobie? opowiedz Chicotowi twoje cierpienia.
Król stanął przed trefnisiem i spojrzał na niego.