Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/86

Ta strona została przepisana.

— Ho!... ho!... — mówił Chicot — powiew nie na żarty.
Zaledwie ostatni wymówił wyraz, lampa z kolei zgasła i ciemność zupełna zaległa pokój.
— Cóż u licha! — zawołał Chicot powstając.
— Będzie mówił, będzie mówił, — rzekł król kuląc się na łóżku.
— Zatem słuchajmy.
W rzeczy samej, głos ponury i świszczący mówił w rogu łóżka:
— „Zatwardziały grzeszniku, czy jesteś?“
— Jestem, jestem — rzekł Henryk, szczękając zębami.
— Jakiś chropowaty głos — zrobił uwagę Chicot — ale słuchajmy, to coś ciekawego.
— „Czy słyszysz mnie?” — zapytał głos.
— Słyszę — wyjąkał Henryk — słucham drżący przed twoim gniewem.
— „Czy myślisz, że byłeś mi posłuszny, powierzchownie oddając się pokucie, a serce zachowując dla grzechu?“
— Dobrze mówi, — rzekł Chicot — to tak jak kazanie.
Król złożył ręce, gdy się Chicot doń zbliżył.
— A co? — odezwał się — czy teraz wierzysz?
— Czekaj! — rzekł Chicot.
— Co chcesz?
— Ciszej, oto zsuń się lekko z łóżka a mnie puść na twoje miejsce.
— A to na co?
— Aby gniew owego złośliwego ducha spadł na mnie, a nie na ciebie.
— Myślisz, że mi to co pomoże?
— Sprobójmy.