Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/94

Ta strona została przepisana.

wiekach, ale poprostu za latarkę, zawieszoną u ręki żyjącej istoty.
W rzeczy samej, po kilku chwilach czekania, przypuszczenie sprawdziło się.
O trzydzieści kroków od siebie spostrzegł czarną postać, trzymającą w lewej ręce latarkę. Postać ta z początku zdawał się należeć do zacnego cechu pijaków, bo tylko pijak robiłby podobne zygzaki w chodzie.
Właśnie postać pośliznęła się i odgłos stłumiony, któremu towarzyszyło wstrząśnienie latarki, dał poznać Bussemu, że nocny podróżny szuka stalszego punktu oparcia.
Już właśnie uczynił poruszenie aby nieść pomoc opóźnionemu pijakowi, gdy ujrzał podnoszącą się latarkę.
— Czekajmy, nowa jak widzę przybędzie nam przygoda, rzekł do siebie.
Ponieważ światło szło w prostym kierunku, Bussy bardziej się do muru przycisnął.
O dziesięć kroków, przy bladem świetle latarki, spostrzegł, że idący mężczyzna miał oczy zawiązane.
— A to szczególne!... — zawołał — samemu i w takiem miejscu grać w ślepą babkę. — Czy ja znowu nie marzę?
Bussy czekał, a mężczyzna zrobił jeszcze pięć czy sześć kroków.
— Boże odpuść, wszak on mówi do siebie. To pewno nie pijak ani warjat, ale jakiś matematyk szukający rozwiązania zagadnienia.
Na ten domysł naprowadziły przez Bussego ostattnie posłyszane wyrazy.
„Czterysta ośmdziesiąt osiem, czterysta ośmdziesiąt dziewięć, czterysta dziewięćdziesiąt; stąd powinno już być blisko“.