Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/98

Ta strona została przepisana.

Temu zapewne przypisać muszę, że wczorajszej nocy miły obudził mię głosik.
— Kobiecy! — zawołał Bussy.
— Tak; ale nie uprzedzaj się, panie hrabio, bo chociaż ubogi, umiem poznać, że to był głos służącej.
— I cóż uczyniłeś?
— Wstałem i otworzyłem; lecz zaledwie słowo mogłem wyrzec, małe ale niedelikatne rączki, zawiązały mi oczy.
— Nic nie mówiąc? — zapytał Bussy.
— Tylko tyle: Pójdź pan, oto nagroda; nie chciej wiedzieć kto jestem.
— I cóż to była za nagroda?
— Sakiewka pełna pistoletów, którą mi do ręki wsunęła.
— I cóż na to odpowiedziałeś?
— Że jestem gotów iść za moją piękną przewodniczką, Nie widziałem, czy piękna, czy brzydka, ale nazwałem ją ładną, bo to nic zapewne nie szkodzi.
— I poszedłeś nie czyniąc żadnej uwagi?
— Czytałem w książkach, że podobne przygody nie są złe dla lekarza. Szedłem więc, jak powiedziałem, w milczeniu i liczyłem kroki.
— Bardzo roztropnie; a więc przy tej bramie stanąłeś?
— Jeśli nie tu, to pewnie niedaleko.
— Czy ona nie zdradziła się czasem i nie wymówiła jakiego imienia?
— Żadnego.
— A czy nie zrobiłeś jakiego znaku na domu?
— Taki, jaki mogłem uczynić gołemi rękami, to jest obmacałem drzwi i wiem, że są z gwoźmi, za bramą korytarz i schody.
— Na lewo?
— Nie inaczej. Nawet schody policzyłem.