Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Szóstego dnia rano pod Paryżem, pan de Meridor odezwał się głosem, objawiającym zupełną zmianę.
— Hrabio — rzekł — blisko już do mojego nieszczęścia, a przecież jestem spokojniejszy.
— Za dwie godziny, — odpowiedział Bussy — ocenisz mnie pan, jak na to zasługuję.
Wjechali do Paryża przez przedmieście Ś-go Marcelego.
— Jedziemy do Luwru? — zapytał baron.
— Panie — odpowiedział Busisy — najprzód zaprowadzę cię do mojego pałacu, abyś odpoczął i przebrał się, stosownie do godności osoby, której mam cię przedstawić.
Ludzie hrabiego nie oczekiwali go jeszcze, albo raczej oczekiwać przestali.
Wyszedł bowiem z domu w nocy przez małe drzwi, od których jeden klucz posiadał, sam osiodłał konia i wyjechał, widząc się tylko z Remy Haudouin.
Łatwo pojąć, że jego nieodgadnione zniknięcie, przygody doznane w zeszłym tygodniu, którym nawet rany nie przeszkadzały natchnęły domowników myślą, że ich pan wpadł w zasadzkę, a los odwrócił się.
Kiedy najlepsi przyjaciele i wierni słudzy Bussego odprawiali nowenny na intencję jego powrotu, więcej pozytywni szukali ciała jego po piwnicach, kanałach, rzece i fosie Bastylji.
Jeden tylko człowiek, gdy go pytano o Bussego, odpowiadał:
— Jest zdrów i cały.
Człowiekiem, tak pewnym życia swojego pana, był Remy le Haudouin, który od rana do wieczora włóczył się po mieście, a nawet w nocy, i ilekroć powracał, zwątpiałym domownikom przynosił nieco radości.