Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/133

Ta strona została przepisana.

go kuchcików ledwie zdołały przebić mgłę snu, jaka otaczała umysł Gorenflota.
Zaledwie zdołał podnieść się i usiąść na ziemi.
Następnie, zaczął patrzeć na porozrzucane nakrycie i na Chicota, który zasłoniwszy twarz rękami, przez pałce widział każde poruszenie mnicha.
Chicot udawał, że chrapie.
— Dzień biały!... — zawołał mnich — do licha widzę, że noc tu spędziłem.
Później, zbierając myśli, mówił:
— A opactwo! o! mój Boże!
I zaczął zawiązywać sznury sukni.
— Szczególne — mówł- — śniło mi się, żem umarł i że mnie obwinięto w skrwawioną suknię.
Gorenflot nie ze wszystkiem się mylił, bo przez sen owinął się białym obrusem, który był poplamiony czerwonem winem.
— Szczęście, że to tylko sen — mówi, spoglądając wokoło.
Naraz oczy mnicha spoczęły na Chicocie, który, widząc to, mocniej jeszcze chrapał.
— O! jak to dobrze tak spać — mówił Gorenflot patrząc z podziwem na Chicota, A! czemuż on nie jest w mojem położeniu! I westchnął tak ciężko, że byłby obudził błazna, gdyby ten spał naprawdę.
— Gdybym go obudził, możeby mi poradził.
Chicot począł chrapać jeszcze mocniej.
— Nie — rzekł Gorenflot — to by mu dało wyższość nade mną. Ja i bez niego skłamać potrafię. Lecz jakkolwiek skłamię, trudno kary uniknąć: fraszka kara, ale post o chlebie i wodzie. Gdybym miał przynajmniej cokolwiek pieniędzy.
Słysząc to Chicot, wyjął nabitą kieskę i schował za koszulę na piersiach.
Ostrożność ta była potrzebną, albowiem Gorenflot zbliżył się do przyjaciela szepcąc melancholijnie: