Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/135

Ta strona została przepisana.

chwili gdy go ujrzeli, nabawiał biedaka strachu nadzwyczajnego.
— To o mnie mówią — myślał — czekają na mnie i myślą nad karą, na jaką za niedbalstwo zasłużyłem. Jestem zgubiony!
Nagle dziwna myśl przyszła mu do głowy, chciał uciekać; ale zakonnicy wyszli naprzeciw niego, poddał się zatem przeznaczeniu i postępował dalej.
Nakoniec jeden z zakonników ośmielił się odezwać:
— Biedny bracie!
Cornilot westchnął i wzniósł oczy wgórę.
— Czy wiesz, że przeor czeka na ciebie — mówił drugi.
— Mój Boże — dodał trzeci — rozkazał abyś, gdy powrócisz, natychmiast poszedł do niego.
— Otóż tego się lękałem — rzekł Gorenflot.
I nawpół umarły, wszedł do klasztoru.
— To ty?... — zawołał brat furtjan, — prędzej, wielebny przeor Józef Foulon pytał o ciebie.
I wziąwszy Gorenflota za rękę, ciągnął go do mieszkania przeora.
— A! to ty. — Narobiłeś nam niepokoju!... — rzekł przeor.
— Nadto dobroci mój ojcze — odparł Gorenflot, nie pojmując łagodnego tonu przeora.
— Potem lękałeś się wejść, prawda?...
— Przyznaję, że wejść nie śmiałem — odpowiedział mnich.
— Bracie — za gorąco i nieroztropnie postąpiłeś.
— Pozwól, mój ojcze, usprawiedliwić się.
— Niema potrzeby. Twoja wycieczka....
— Niema patrzeby — pomyślał Gorenflot — tem lepiej, sam nie wiedziałem co mówić.
— Pojmuję doskonale — mówi opat. — Chwila szału i zapału uniosła cię za daleko, zapał jest