Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Chciałem ją słyszeć; ale tylko część mi jej powiedziałeś.
— Była w trzech częściach, jak zaleca Arystoteles.
— Straszne rzeczy były w tej mowie przeciw Henrykowi III-ciemu.
— Ba! — odrzekł Gorenflot.
— Tak straszne, że sądziłem, iż cię uwiężą.
— Chicot!... — ty mi oczy otwierasz; czy ja byłem zupełnie rozbudzony?...
— Wydałeś mi się dziwnym; twój wzrok był osłupiały, rzekłby kto, że śpisz i mówisz przez sen.
— Jednak obudziłem się pod „Rogiem obfitości“.
— Cóż w tem dziwnego?...
— Jakto!... mówisz, że stamtąd wyszedłem o dziesiątej?....
— Ale powróciłeś o trzeciej i na dowód powiem ci, żeś zostawił drzwi otwarte i zimno mi było.
— I ja pamiętam, że było mi zimno.
— A widzisz?... — rzekł Chicot.
— Jeżeli to prawda, co mówisz...
— Czy prawda?... — zapytaj pana Bonhommet.
— Pana Bonhommet?
— Bo on ci drzwi otwierał. Nawet powróciwszy, sapałeś z dumy, aż ci mówiłem: fe!... duma szpeci człowieka, a jeszcze, gdy kto jest zakonnikiem!
— Z czegóż miałem być dumny?...
— Z pochwał, udzielonych ci z powodu twej mowy przez, księcia de Guise i pana de Mayenne, któremu niech Bóg szczęści — dodał gaskończyk, uchylając kapelusza.
— Teraz rozumiem.
— A widzisz?... przyznajesz, że byłeś na zgromadzeniu?... jak je tam nazywacie u djabła?... Na zgromadzeniu „Świętej Jedności“.
Gorenflot opuścił głowę i westchnął.