Najwięksi optymiści liczyli, że przybędą do Fontainebleau nazajutrz wieczorem, pesymiści zaś chcieli się zakładać, że trzeciego dnia około południa.
Chicot utrzymywał, że wcale nie przybędą.
Wyjechawszy z Paryża, orszak począł się swobodniej poruszać; ranek był piękny, wiatr mniej gwałtownie powiewał i słońce przebiło się z za obłoków; rzekłbyś, że to dzień jesienny, w którym przy szmerze powiędłych liści, oko podróżnego z żalem spogląda na nagie drzewa.
Była trzecia po południu, gdy orszak przybył do Juvisy.
Stąd widać było most zbudowany na Orge i wielki zajazd dworu francuskiego, z którego dolatywała woń pieczywa i gwar wesoły.
Nos Chicota naprzód poczuł zapachy kuchenne.
Wychylił się więc z kolasy i ujrzał wielu mężczyzn, osłoniętych futrami.
Pomiędzy nimi była osoba gruba i krótka, której szeroki kapelusz twarz całą zakrywał.
Ci ludzie widząc przybywający orszak, śpiesznie zniknęli.
Lecz mężczyzna gruby a krótki nie zdołał ujść wzroku Chicota.
Skoro go tylko zobaczył, wyskoczył z kolasy, wziął konia od jednego z paziów i opuścił orszak postępujący do Essonnues, gdzie król miał nocować.
Przybywszy pod okna zajazdu, spojrzał przez szyby i przekonał się, że owi mężczyźni byli tam, a człowiek gruby i krótki odbierał od nich szczególne oznaki uszanowania.
Że zaś Chicot nie był poznanym, zamiast wejść do wspólnej izby, zażądał butelki wina w przeciwległym pokoju, i usiadł tak, aby nie wyszedł nikt, któregoby on naprzód nie widział.
Z tego pokoju mógł Chicot zapuszczać wzrok
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/44
Ta strona została przepisana.