Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/108

Ta strona została przepisana.

— Tak myślę przynajmniej.
— Żądał, abyś z nim książę pozostał.
— I abym z nim szczerze pomówił.
Nastąpiła pomiędzy rozmawiającymi chwila milczenia.
Henryk nic nie dosłyszał, ale wiele się domyślał.
— I cóż król odpowiedział? — zapytał Guise.
— Król myśl pochwala; lecz lęka się tego, który ma ją wykonać.
— Zatem na nic usiłowania nasze?
— Lękam się tego, kto wie, czy Liga nie będzie rozwiązaną.
— Do licha! — zawołał Guise.
— Obadwaj mają rozum — rzekł Henryk głosem stłumionym, schylając się nad bębnem.
W tem odwrócił się i ujrzał Chico ta schylonego w drugim rogu i również podsłuchującego.
— Poco za mną chodzisz?... — zapytał król.
— Ciszej — odpowiedział Chicot — mój Henryczku, przeszkadzasz mi słuchać.
Król wzniósł ramiona; lecz że Chicot jedyną był istotą, której ufał zupełnie, zaczął więc podsłuchiwać na nowo.
Książę Guise zaczął:
— Mości książę, zda je mi się, że gdyby król odmówił, inaczejby mię przyjął zapewnie. Czy czasem nie chce mię utrzymywać w błędzie.
— Ja tak sądzę — odpowiedział z wahaniem Franciszek.
— Tym sposobem, zniszczyłby przedsięwzięcie.
— Co do mnie, o ile mogłem, wspierałem ciebie.
— W czem takiem?...
— Król pozostawił mnie panem wzniesienia, albo zniszczenia Ligi.