Niektóre z nich zabrały także i dzieci, które czepiały się muszkietów i mieczy ojców.
Niekiedy oddział jaki, bardziej ożywiany jak inne, zabłysnął mieczami, co osobliwie miało miejsce przed domem jakiego hugonoty.
Wtedy dzieci krzyczały na całe gardło:
— Na stos; na stos!
Krzyki te wywoływały najprzód ukazywanie się w oknach kucharek i kuchcików, następnie zamykanie zasuwek i tarasowanie bram.
— Na ulicy L‘arbre-sec zgromadzenie było największe.
Ulica była zapchana a tłum cisnął się pod latarnię, pad którą wisiał znak wyobrażający gwiazdę na tle niebieskiem a mający napis: „pod Gwiazdą“.
Na progu tego domu, człowiek w szlafmycy w kratki na łysej głowie prawił i dowodził.
W jednej ręce miał miecz, w drugiej listę dla przyjmowania podpisów.
— Pójdźcie, pójdźcie, prawowierni — wołał, — pójdźcie „pod Gwiazdę“, gdzie znajdziecie dobre wino i chętne przyjęcie, pójdźcie w przyjazną porę, gdy źli będą oddzielona od dobrych, gdy pszenica oczyści się z kąkolu.
Pójdźcie panowie, kto umie pisać, niechaj sam kładzie swoje nazwisko, kto zaś nie umie, niechaj je powierzy panu la Huriere, albo mojemu pomocnikowi panu Croquentin.
Pan Croquentin, młodzieniec z Perigord, ubrany biało i przepasany sznurkiem, za który miał zatknięty pałasz i kawałek papieru, zapisywał imiona przychodzących, na których czele figurowało nazwisko la Huriere.
— Panowie, to dla wiary — krzyczał na całe gardło oberżysta z pod „Gwiazdy“. — Panowie, vivat Liga!
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/115
Ta strona została przepisana.