Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Gorenflot, mniej dobry jeździec i nie mający uzdeczki tylko sznurek, nie zatrzymał się wcale.
— Stój! stój! — wołał Chicot.
Osioł postanowił galopować, a upór osła, niełatwy do pokonania.
— Stój! — zawołał Chicot — bo jak honor kocham, tak strzelę.
Ponieważ głos Chicota odbijał się coraz mocniej, mnichowi zdawało się, że kula już świszczy i ześlizgnął się ze swojej kulbaki.
— Otóż masz — rzekł otaczając się na ziemię i swoim ciężarem zatrzymując osła. — Następnie, spojrzał na Chicota, chcąc znaleźć na jego twarzy wyraz zadowolenia, za zręcznie wykonany obrót.
Chicot skryty za górą, wciąż dawał znaki i groził.
Ta ostrożność dała poznać mnichowi, że tam musi być coś ważnego.
Spojrzał przed siebie i zobaczył o pięćset kroków, na drodze, trzech ludzi, spokojnie jadących na mułach.
Na pierwszy rzut oka, poznał w nich podróżnych, którzy rano wyjeżdżali z Paryża przez bramę Bordelle a których Chicot z za drzewa tak bacznie ścigał oczyma.
Chicot czekał czas jakiś, aby podróżni przejechali, następnie połączył się z towarzyszem, leżącym na tem samem miejscu, gdzie upadł.
— Mój drogi — rzekł Gorenflot, zaczynając się niecierpliwić — co za szczególnym jesteś człowiekiem; przed chwilą lecieliśmy na złamanie karku, teraz znowu stoimy.
— Mój przyjacielu — odpowiedział Chicot — chciałem spróbować twojego osła i przekonać się, czy mnie nie oszukano. Bogu dzięki, jestem zadowolony.
Mnich nie był tak głupim, aby dał się zbyć tą od-