Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Wy nie wiecie, co się dzieje na prowincji i co gotują hugonoci. Jednego musieliśmy zabić w Lyonie, który podniecał do buntu. Dopóki nie zniszczymy ich gniazda, nie możemy być spokojni. Do broni, bracia, do broni!
Wiele głosów powtórzyło.
— Do broni!
— Przez Boga! kaźcie zatkać gębę temu hultajowi, bo gotów drugi dzień Świętego Bartłomieja sprowadzić.
— Cierpliwości, cierpliwości — rzekł Chicot.
I wziąwszy tubę z rąk Quelusa, zaszedł mnichowi ztyłu, aby go uderzyć po plecach.
Na odgłos próżnego i donośnego narzędzia mnich krzyknął:
— Zbójcy, dla Boga!
— Jak się masz, braciszku? — zapytał Chicot, nagle stając przed mnichem.
— Pomocy! pomocy! panie Chicot — wołał mnich — nieprzyjaciele chcą mnie zamordować, ale umierając, będę wołał? — na stos hugonotów!... precz z Bearneńczykiem!
— Będziesz ty cicho!
— Niech licho porwie Gaskończyków — mówił mnich.
W tej chwili, nagle, już nie tuba, ale kij padał na ramię Gorenflota, który przeraźliwie z bólu krzyknął.
— Ciekawym, kto się zemścił na tobie? — rzekł Chicot — muszę się koniecznie o tem dowiedzieć.
I zaczął biec za człowiekiem, oddalającym się ku wybrzeżom Sekwany w towarzystwie drugiego mężczyzny.