Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Bodajem zdechł, jeżeli cokolwiek rozumiem — mruknął Chicot — ale bądźmy cierpliwi, czekając, wszystkiego się dowiemy.
— Jakżem szczęśliwy — mówił mężczyzna siedzący w kolasce, nie troszcząc się o swojego towarzysza. Prześliczny dzień! poczciwi paryżanie nienawidzą mię z całego serca i każdy chętnieby mię zabił, gdyby wiedział, gdzie jestem. Poczciwi paryżanie! oni nie wiedzą, że mi torują drogę do tronu, a ja tymczasem ukochaną kobietę mam w moich objęciach. Moja d’Aubigne, skoro królem zostanę, w tem miejscu postawię posąg Bearneńskiemu genjuszowi.
— Bearneńskiemu! Chicot drugi guz zrobił sobie na czole.
— To ulica Ferronerie — mówiła d‘Aubigne — nic tu na niej niema dobrego.
— Zdaje mi się — mówił Henryk, bo czytelnicy zapewne poznali króla Nawarry, — zdaje mi się, że w tej chwili widzę całe moje życie, zdaje mi się, że jestem królem, że jestem silny i potężny, ale mniej jak teraz kochany. A! moja droga, powtórz mi, że mnie kochasz, bo twój głos serce moje raduje.
I z uczuciem melancholji, które Henryka często napadało, z westchnieniem oparł głowę na ramieniu kochanki.
— A! mój Boże — mówiła młoda kobieta strwożona — czy ci nie słabo, Najjaśniejszy panie?
— Nie lękaj się moja droga; gdybym zemdlał przy tobie, to byłoby szczęściem.
— Nie wiem Najjaśniejszy panie — rzekła d‘Aubigne, — dlaczego piszesz się królem Nawarry, a nie Ronsard’em, albo Klemensem Marot.
— Ciekawym dlaczego źle żyjesz z panią Margot, kiedy oboje tak czujecie poezję?... — rzekł mężczyzna stojący przy kolasie.