Chicot wmieszał się w tłum i nadstawił uszu.
Gorenflot chwiejący się i czerwony, mówiący tylko przerywanemi wyrazami, siedział jeszcze na swoim Panurgu i był przedmiotem igraszki pana de Monsoreau.
Wyznania mnicha trwożyły Gaskończyka, więcej jeszcze niż spotkanie króla Nawarry.
Widział nadchodzącą chwilę, w której Gorenflot wymieni jego nazwisko, coby rzecz całą wyjaśniło.
Nie tracąc więc chwili, odwiązał kilka koni od słupa, uderzył strzemionami i tym sposobem wprawiając w ruch, przymusił zgromadzonych do rozstąpienia się.
Koło prysnęło i tłum się rozproszył.
Krzyk: ogień! ogień!... — powtórzyło ze dwanaście głodów.
Chicot, jak strzała, przebiegł pomiędzy tłumem, zbliżył się do Gorenflota z iskrzącemi oczyma, pochwycił Panurga za uzdeczkę i w przeciwną ciągnąc go stronę, odsunął od księcia Guise.
Przestrzeń pomiędzy księciem a zakonnikiem lud natychmiast zapełnił.
Chicot pociągnął mnicha, chwiejącego kię na ośle, ku ścianie kostnicy kościoła St. Germain l‘Auxerrois i przytłoczył go do muru tak silnie, że wyglądał jak płaskorzeźba.
— A! pijaku, a! poganinie — rzekł — więc wino nad przyjaźń przekładasz?
— Panie Chiot! — wyjąkał mnich.
— Jakto, ja ciebie żywiłem i poiłem hultaju, a ty mię teraz zdradzasz? Rozgadujesz moje tajemnice, nędzniku.
— Mój przyjacielu!
— Milcz, jesteś zdrajcą i zasługujesz na karę.
Mnich, chociaż ogromny i silny, lecz osłabiony żalem i winem, chwiał się tylko w rękach Chicota.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/128
Ta strona została przepisana.