— Żegnam Waszą książęcą mość.
Książę wyszedł z trzaskiem.
Remy ścigał go oczyma i dopiero, kiedy wyszedł z pałacu, przystąpił do chorego.
— Teraz pan wstawaj — rzekł.
— A to naco?
— Przejść się ze mną; w pokoju za gorąco.
— Wszak dopiero mówiłeś, że zimno na dworze.
— Jak ksążę wyszedł, ociepliło się.
— Nie rozumiem — rzekł Bussy.
— Pan hrabia nie znasz także lekarstw, które przepisuję, a przecież je bierzesz; przechadzka z księciem Andegaweńskim byłaby niebezpieczną, a pomocną będzie z lekarzem. Czy mi pan nie ufasz?
— Dobrze, dobrze, kiedy tak chcesz.
Bussy się podniósł blady i drżący, pytając:
— Interesująca bladość!... zajmujący chory!... — rzekł Remy.
— Gdzież się udamy?...
— W miejsce, gdzie dziś próbowałem powietrza.
Bussy ubrał się.
— Kapelusz i szpadę — rzekł Bussy.
Wyszli obadwaj.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/137
Ta strona została przepisana.