niosącego na ramieniu dwa siodła a w ręku dwie uzdeczkl.
— Co to masz, bracie? — zapytał.
— Siodła i uzdeczki z mułów.
— Zatem je zatrzymałeś, przyjacielu?... — zapytał Chicot z uśmiechem.
— Jak widzisz.
— A muły?...
— Odprzedałem.
— A zapłacono ci?
— Oto pieniądze.
I Gorenflot brząknął pieniędzmi w kieszeni.
— Na Boga! — zawołał Chicot — braciszku, ty jesteś wielkim człowiekiem.
— Tak sobie — odpowiedział Gorenflot ze skromnością.
— No, dalej do dzieła!...
— Ale mi się pić chce — odparł mnich.
— Pij, a ja będę siodłał konie; tylko pij niewiele.
— Butelkę tylko.
— Niech będzie butelka.
— Gorenflot wypił dwie i resztę pieniędzy zwrócił Chicotowi.
Chicot wziął pieniądze i wsiadł na konia. Gorenflot to samo uczynił z pomocą remontowego kapitana, który, jako pobożny, podtrzymał mu strzemię i wzamian za to, otrzymał duchowne błogosławieństwo.
— Na szczęście — rzekł Chicot, puszczając się galopem, — konie są zdrowe.
Gorenflot widząc wieczerzę przed sobą, popędzał konia, a chociaż wprawniejszy w konnem jeżdżeniu, bo nie trzymał się grzywy i ogona, jak dawniej, pochwycił się za siodło i pędził na równi z Chicotem.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/22
Ta strona została przepisana.