— Dobrze; ale możebyś poszukał mojego brata.
— A jeśli pijany?...
— Nic nie szkodzi.
— Czy to tak pilno?...
— Bardzo.
Bernouillet wyszedł spiesznie, albowiem był to człowiek bardzo gorliwy.
Teraz Chicot nie wiedział co począć, czy udać się za Gondym, czy dostać się do Dawida; jeżeli adwokat był rzeczywiście chory, pewno Gondemu dał jak polecenia.
Biegał więc, jak szalony, po pokoju, szukając wątku myśli, które mu po głowie szumiały.
W pokoju Dawida nic słychać nie było, a przez dziurkę, którą Chicot wywiercił, widać było tylko róg łóżka, zasłoniętego firanką.
Nagle głos mnicha rozległ się na schodach.
Gorenflot, popychany przez gospodarza, śpiewając, wchodził na schody.
Chicot pobiegł do drzwi.
— Ciszej pijanico zawołał.
— Pijanico!... — powtórzył obrażony Gorenflot.
— Patrzaj, patrzaj tutaj, panie Bernouillet, ty wszystko rozumiesz.
— Tak, tak — odpowiedział oberżysta, skinieniem zgadzając się na zdanie Chicota i pomału oddalając się.
— Pójdź tutaj — mówił Chicot do mnicha, ciągnąc go ze sobą — czy można z tobą rozsądnie pomówić?...
— Dlaczego nie?... chociaż pijany, nie straciłem przecież rozumu.
— Zapewne, zapewne — odrzekł Chicot z powątpiewaniem.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/36
Ta strona została przepisana.