Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/39

Ta strona została przepisana.

—Powiedz mu, że kłamie i że człowiek, który wyszedł od niego, jest takim jak od sam intrygantem.
— To się rozgniewa.
— Co cię to obchodzi? Praw mu o Bogu, o cnocie, o piekle, o czem ci się wkońcu podoba; ale staraj się dostać papiery...
— A jeżeli ich oddać nie zechce?
— Nie daj mu rozgrzeszenia.
— Albo mu gwałtem papiery zabiorę.
— Dobrze i tak; ale czyś zupełnie wytrzeźwiał, abyś dokładnie spełnił moje zlecenia?
— Zobaczysz.
Gorenflot powiódłszy ręką po twarzy, zdawał się chcieć zetrzeć znaki opilstwa; oczy jego były tak spokojne, że nawet bez badania wyczytać z nich było można niedołęstwo; usta otwierały się kiedy niekiedy i umiarkowanie wyrzucały wyrazy; poruszenia miał powolne, choć nieco drżące.
Przybrawszy taką postawę, z powagą skierował się ku drzwiom.
— Skoro tylko będziesz miał papiery — rzekł Chicot — ściskaj je w jednej ręce, a drugą zapukaj w ścianę.
— A jeśli mi nie pozwoli?
— Uderzaj.
— A więc czy tak, czy owak, mam bić.
— Nieinaczej.
— Dobrze.
Kiedy Gorenflot wyszedł z pokoju, Chicot wzruszony, przysunął ucho do muru, aby najmniejszy szelest posłyszeć.
W dziesięć minut, trzeszczenie posadzki dało mu poznać, że Gorenflot jest u swego sąsiada.
Adwokat podniósł się nieco na łóżku i spojrzał na nieznajomą sobie figurę.