Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— To nie odpowiedź, — odrzekł adwokat, mocno przyciskając żelazem.
— Ostrożniej, bo jak mię zabijesz, to się nic nie dowiesz.
— Prawda; jak się nazywasz?...
— Brat Gorenflot.
— Więc naprawdę jesteś mnichem?...
— Naprawdę.
— A co robisz w Lyonie?...
— Jestem wygnany.
— Jak dawno tu jesteś?...
— Szesnaście dni.
— Dlaczego mnie szpiegowałeś?...
— Nie szpiegowałem bynajmniej.
— A skąd wiesz, żem odebrał papiery?...
— Mówiono mi.
— Kto ci mówił?...
— Tego nie mogę powiedzieć.
— A jednak będziesz musiał...
— Hola!... — zawołał mnich. — Dla Boga!... dla Boga!...
Mnich krzyknął i kropla krwi ukazała się na mieczu adwokata.
— Powiedz jak się nazywa?...
— Nie mogę zdradzić przyjaźni — to... to...
— Mów!... — zawołał adwokat i tupnął nogą.
— Chicot — wyjąkał mnich.
— Trefniś królewski?...
— On sam.
— Gdzie on jest?...
— Tutaj!... — odezwał się głos silny i drżący.
Chicot ukazał się na progu, blady, groźny i z mieczem w dłoni.