nie, — zwrócił się Bussy do pana de Monsoreau, — książę Andegaweński chce z tobą mówić.
— Ze mną?... — odrzekł niespokojnie łowczy.
— Z tobą samym.
Pan de Monsoreau rzucił na Bussego przenikliwe spojrzenie, którem chciał zbadać jego myśli, lecz oczy i cała powierzchowność młodzieńca, były spokojne.
— Czy pan będziesz mi towarzyszył? — zapytał.
— Bynajmniej. Uprzedzę księcia, że pan wykonasz jego rozkazy.
I Buksy oddalił się przesuwając lekko pomiędzy tłumem dworzan.
Książę Andegaweńska w rzeczy samej niecierpliwie czekał w swoim gabinecie i odczytywał list, który już znają czytelnicy.
Słysząc skrzypienie drzwi, ukrył list, bo sądził, że pan de Monsoreau wchodzi.
Bussy ukazał się.
— I cóż — zapytał książę. — Nic się nie domyśla?
— A chociażby się i domyślał. Wszak książę wywiodłeś go z nicości i możesz w nią wtrącić napowrót.
— Zapewne — odrzekł książę z owym wyrazem chmurnego zamyślenia, które malowało się na jego twarzy, ilekroć potrzeba było okazać siłę duszy.
— Czy się Waszej książęcej mości mniej winnym jak wczoraj wydaje?
— Stokroć winniejszym; jego przewinienia tem są większe, im bardziej nad niemi się zastanawiam.
— Wszystko na jednym zahacza się punkcie — mówił Bussy. — Porwał zdradliwie młodą dziewicę i zaślubił ją podstępnie. Musi więc żądać rozwiązania tego małżeństwa, albo Wasza książęca mość sam tego zażądasz.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/69
Ta strona została przepisana.