— To już postanowione.
— Pamiętaj książę, że ojciec i córka niecierpliwie czekają.
— Ona będzie wolna, daję ci na to moje słowo.
— Jeżeli książę uczynisz to, zadłużysz na niewygasłą wdzięczność.
Bussy pochwycił ową rękę, która nie raz nie dotrzymała swoich podpisów, która łamała przysięgi i pocałował ją z uszanowaniem.
W tej chwili dała się słyszeć stąpanie w przedsionku.
— To on! — rzekł Bussy.
— Niech wejdzie! — zawołał książę Franciszek z surowością, która się zdawała dobrą dla Bussego wróżbą.
Tym razem, młodzieniec prawie pewny osiągnięcia zamierzonego celu, nie mógł wstrzymać spojrzenia pełnego ironji; wielki łowczy ze swej strony przyjął powitanie Bussego owem przenikliwem spojrzeniem, które przekrada się aż do duszy.
Bussy czekał na korytarzu, który znamy już dobrze, na tym samym, na którym Karol IX-ty, Henryk III-ci, książę d‘Alençon i Guise o mało nie udusili La Mola sznurkiem zakonnym królowej-matki.
Korytarz obecnie był zapchany dworzanami, czekającymi skinienia księcia.
Bussy’stanął pomiędzy nimi i czekał cierpliwie skutku rozmowy, która miała stanowić o jego przyszłości.
Bussy spodziewał się, że pana de Monsoreau bez walki pokonać niepodobna, że nawet książę Andegaweński, położywszy dłoń na nim, od jednego razu powalić go nie potrafi.
Niedługo znany głos księcia dał się słyszeć, głos ten był groźny.
Bussy podskoczył z radości.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/70
Ta strona została przepisana.