— Nie lękaj się — rzekł książę — nikogo tutaj niema i możemy rozmawiać szczerze.
Monsoreau pokłonił się.
— Wiernym jesteś poddanym, panie wielki łowczy i przywiązanym do mojej osoby.
— Nie mylisz się, Mości książę.
— Pewny tego jestem; ty doniosłeś o robionych na mnie zasadzkach, narażałeś życie własne.
— Mości książę!...
— Wiem o tem... Ostatnim razem, muszę ci to przypomnieć, bo tyle miałeś delikatności, że nawet najmniejszy wyraz nie zdradził zrobionych mi przysług, osobliwie, co do ostatniej przygody...
— Jakiej, Mości książę?...
— Co do porwania panny de Meridor; biedna dziewczyna!...
— Niestety!... pomruknął pan de Monsoreau tak, aby odpowiedzi nie można zastopować do słów Franciszka.
— Żałujesz jej, nieprawda?
— A Wasza książęca mość?
— Ja? o! wiesz dobrze, że żałowałem tej grymaśnicy. Potrzeba było całej twojej przyjaźni i życzliwości, abym zapomniał o porwaniu tej biednej dziewczyny.
Monsoreau uczuł cios i rzekł do siebie: miałyżby to być wyrzuty sumienia?
— Mości książę!... — odezwał się głośno — twoja wrodzona dobroć każę ci jej żałować, lecz ani ty, ani ja nie byliśmy przyczyną jej śmierci.
— Jakto?
— Albowiem nie miałeś zamiaru posunięcia gwałtu, aż do zadania śmierci pannie de Meridor. Zatem nie masz Mości książę o co siebie obwiniać; jest to wypadek, jak wiele innych, które się przytrafiają codziennie.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/75
Ta strona została przepisana.