— Prócz tego — dodał książę, zatapiając wzrok w panu de Monsoreau — śmierć pokryta jest tajemnicą.
Głos księcia tak był drżący, że pan de Monsoreau odgadł z niego, iż nie wyrzuty sumienia jego pan uczuwa.
— Mości książę — rzekł — czy chcesz abym szczerze mówił z tobą?
— Dlaczego się wahasz?... — zapytał książę z dumą. — Cóż masz mi do powiedzenia?
— Chcę mówić Mości książę, że z osobą podobnego umysłu i serca, szczerość jest obowiązkiem.
— Dlaczegóż pierwej tak nie uczyniłeś?
— Bo widać Wasza książęca mość nie życzyłeś sobie tego.
— Ha! ha! ha!... — odezwał się książę. A mimo śmiechu, gniew wrzał w nim namiętny.
— Wasza książęca mość chciałeś powiedzieć, że panina de Meridor żyje może i że sprawcy jej śmierci mogą być spokojni.
— Przyznam ci się, że dość późno przynosisz mi pożądaną pociechę. Na honor, wierny z ciebie służący! Widziałeś mię smutnym; słyszałeś, jak gorzko opłakiwałem śmierć tej kobiety i pozwoliłeś cierpieć, mogąc jednym uspokoić wyrazem. Jakże mam nazwać postępowanie twoje?
Książę wymówił te wyrazy z oznakami mającego wybuchnąć gniewu.
— Mości książę — odparł Monsoreau — rzecby można, że Wasza książęca mość mnie obwinia.
— Zdrajco!... — wykrzyknął nagle książę, przyskakując ku wielkiemu łowczemu, — obwiniam ciebie i oskarżenia mego dowiodę. Oszukałeś mię i wziąłeś kobietę, którą kochałem.
Monsoreau zbladł, nie stracił jednak przytomności, a nawet i powagi.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/76
Ta strona została przepisana.