— Najjaśniejszy panie — mówił książę de Guise, — prawowierni zjednoczenie nazwali święta Ligą, która ma na celu wzmocnić tron przeciwko hugonotom, jego śmiertelnym nieprzyjaciołom.
— Wybornie!... — zawołał Chicot — zatwierdzam „pedibus et nutu“.
— Ale nie dosyć zjednoczenia — mówił książę — nie dosyć utworzyć masę, trzeba jej nadać kierunek. W królestwie takiem, jak Francja, nie można zgromadzać się bez pozwolenia królewskiego.
— Masa!... — powtórzył Henryk nie usiłując nawet ukryć podzielenia.
— Masa!... — zawołał Chicot — która pod zdolną dłonią piękne wyda owoce.
Cierpliwość księcia zdawała się wyczerpywać; ściął przecież zęby i nogą mocno uderzył w posadzkę.
— Dziwię się, Najjaśniejszy panie — rzekł — że pozwalasz przerywać tak ważną rozmowę.
Chicot czując słuszność uwagi, obejrzał się wokoło i udając głos odźwiernego w parlamencie, zawołał:
— Ciszej! ciszej panowie.
— Masa — powtórzył król nie mogąc strawić tego wyrazu — to bardzo pochlebne dla religji: ale naprzeciw tej masie wielu jest protestantów w mojem państwie!
Książę zdawał się namyślać.
— Czterech — rzekł Chicot.
Ten dowcip rozśmieszył przyjaciół króla.
Książę de Guise zmarszczył brwi, a dworzanie szemrali przeciw śmiałości Gaskończyka.
Król zwrócił się do szemrzących, a ponieważ gdy chciał, umiał sobie nadać powagę, szmer ustał.
Następnie, spojrzawszy na księcia, rzekł:
— A więc czego żądasz, mój kuzynie?
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/96
Ta strona została przepisana.