wość krążących wieści. Bogaty jakiś Anglik jadący z żoną z Havru do Alencon, został zatrzymany o pól mili od Divers; pocztyljona związanego wrzucono do powozu w miejsce uprowadzonych podróżnych, a konie znające miejscowość, przybyły same do Ranville i zatrzymały się przed pocztą. Chłopiec stajenny, otwierając bramę, znalazł powóz i w niem związanego pocztyljona. Zaprowadzono go natychmiast do mera, gdzie zeznał, iż czterech zamaskowanych ludzi w ubraniu brudnem i zniszczonem, zatrzymało powóz i uprowadziło anglików. On chciał się bronić i wystrzelił, wkrótce jednak patem dały się słyszeć jęki i krzyki; pocztyljon nie widział nic, gdyż leżał twarzą na ziemi; wkrótce potem związano go i wrzucono do powozu, w którym przyjechał prosto do zajazdu, dzięki wybornemu instynktowi koni. Wysłano natychmiast żandarmów na miejsce wskazane, gdzie też w istocie znaleziono leżące w rowie przebite puginałem ciało Anglika. Co do jego żony, nie znaleziono żadnego po niej śladu. Nowy ten wypadek miał miejsce o 10 czy 12 mil od Trouville; ciało przywieziono do Kaen. Chociaż byłbym niedowiarkiem takim jak św. Tomasz, niepodobna już było dłużej wątpić.
W trzy lub cztery dni po tym wypadku, w wigilję mego odjazdu, umyśliłem po raz istatni zwiedzić miejsca, które opuszczałem; kazałem przygotować statek, który najmowałem miesięcznie, a widząc, że niebo jest czyste i pogoda prawie pewna, kazałem sobie przynieść nad brzeg obiad, papier i ołówek, i rozwinąwszy żagiel, sam jeden popłynąłem na umyśloną wycieczkę.
— Przypominam sobie — przerwałem — że zawsze miałeś marynarskie zachcianki, przypominam twoje spacery łódką amerykańską pomiędzy mostem Zgody a Tuileryjskim.
— To prawda — mówił uśmiechając się Alfred. — Tym jednak razem o mało życiem takiej zachcianki nie opłaciłem: z początku wszystko szło dobrze; miałem małą łódkę rybacką o jednym żaglu, którym doskonale mogłem korować i w przeciągu trzech godzin, zrobiłem osiem czy dziesięć mil, gdy nagle wiatr ustał, nastała cisza i ocean wygładził się jak tafla zwierciadlana. Byłem właśnie wprost ujścia Orny, mając z prawej strony płaszczyzny Langruna i skały Liońskie, z lewej ruiny jakiegoś opac-
Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/11
Ta strona została przepisana.