Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/130

Ta strona została przepisana.

powtarzać ci będę, dopóki usta moje wymawiać je będą mogły, lecz nie żądaj nic więcej i czuwaj sam nad tem, ażebym umarła bez wyrzutu sumienia!
Cóż miałem odpowiedzieć, co czynić wobec takiego przekonania? Przycisnąć ją do piersi i zapłakać nad szczęściem, które Bóg mógł był nam udzielić — i nad szczęściem, które los na nas sprowadził.
Sam już wątpić nie mogłem, że Paulina niknie codziennie. Nie doświadczyłeś i mam nadzieję, że nie doświadczysz nigdy tych mąk straszliwych; nie będziesz wiedział, co to jest widzieć istotę ukochaną, konającą zwolna w oczach twoich; codziennie dotykać jej pulsu i czuć powiększającą się gorączkę i mówić sobie za każdym razem, kiedy z uczuciem miłości i boleści przyciska się do serca tę ubóstwianą istotę, że za tydzień, dwa, miesiąc może, to dzieło Boskie, które żyje, myśli, kocha, będzie już zimnym, milczącym trupem w mogile.
Co do Pauliny, im więcej zdawała się zbliżać chwila naszego rozstania, tem więcej zdawały się potęgować skarby jej rozumu i serca. Miłość moja dodaje może poezji schyłkowi jej życia, ale widzisz, ten ostatni miesiąc od chwili spotkania naszego w Pfeffers, do dnia kiedy z tarasu hotelowego nad brzegiem jeziora Lago Magiore, rzuciłeś bukiet z kwiatów pomarańczy do naszego powozu, ten ostatni miesiąc nie wyjdzie mi z pamięci. Przybyliśmy do Arona. Tam Paulina, lubo znużona, zdawała się ożywać pod ciepłem włoskiego powietrza. Nazajutrz jednak była tak cierpiąca, że bardzo późno wstać mogła, i zamiast udać się w dalszą drogę powozem, nająłem łódkę, aby się dostać do Sesto-Calende. W miarę jak zbliżaliśmy się do tego małego miasteczka, położonego u stóp wzgórz, pokrytych cudownemi gajami drzew pomarańczowych, myrtów i oleandrów, Paulina ożywiła się i spoglądała przed siebie z takim zachwytem, iż z pewną nadzieją zauważyłem, że jej myśli były mniej smutne.
— Czy sądzisz, że życie spędzone w tym cudownym kraju nie byłoby szczęśliwe? — zapytałem.
— Nie — odpowiedziała — myślę tylko, że tu mniej boleśnie byłoby mi umierać. — O takim grobie zawsze marzyłam, na wzgórzu umajonym kwieciem i roślinami Jeżeli umrę przed tobą, Alfredzie — mówiła uśmiechając się po chwili milczenia — i jeżeli będziesz tak dobrym,