mógł wyjaśnić moje wątpliwości; lecz, aby tam dojść, trzebaby było przejść przez miejsce jasno oświecone blaskiem księżyca. Na tę myśl ogarnęła mnie trwoga. Wszak w ruinach nietylko ja jeden mogłem szukać schronienia. I inni ludzie mogli się tam ukryć, choć widzieć ich nie mogłem; po upływie jednak kwadransa, widząc, iż nic nie przerywało ciszy, skorzystałem z pierwszej chwili, gdy księżyc skrył się poza chmury, aby przejść kilkadziesiąt kroków, które mnie dzieliły od zagłębienia. Zwolna zacząłem postępować, zatrzymując oddech, nadsłuchując za każdym krokiem. Doszedłem do korytarza, trzymając się muru, postąpiłem jeszcze kilka kroków i znalazłem się przy schodach prowadzących do podziemia; przeszedłszy trzy schody, dotknąłem się drzwi.
Przez dziesięć minut słuchałem napróżno i powoli zacząłem wątpić, sądząc, że słyszany odgłos był owocem rozbudzonej wyobraźni. Zacząłem wierzyć, że w tej chwili byłem jedynym mieszkańcem ruin, dających mi schronienie. Miałem już odejść, gdy księżyc nanowo oświecił całą przestrzeń, oddzielającą mnie od miejsca poprzednio zajmowanego; pomimo tego chciałem iść dalej. Wtem wielki kamień oderwał się od gzymsu i upadł przed memi nogami. Zadrżałem. Wziąłem to za przestrogę nieba; nie poszedłem dalej, lecz zatrzymałem się jeszcze w cieniu. Nagle wydało mi się, że słyszę poza sobą jakiś daleki odgłos, podobny od odgłosu zamykających się drzwi w głębi podziemia. Wkrótce dały się słyszeć szybkie kroki. Zbliżały się coraz to więcej, widocznie wchodzono na schody. W tej chwili księżyc się ukrył za chmury. Jednym skokiem wbiegłem na korytarz i cofając się tyłem z rękami założonemu z okiem zwróconem w zagłębienie, które opuszczałem, doszedłem do opiekuńczej kolumny i zająłem swe miejsce.
Po chwili ten sam szczęk otwierającego się zamku, który mnie przebudził, dał się słyszeć, drzwi się otworzyły i zamknęły, wyszedł z nich jakiś człowiek, zatrzymał się chwilkę, jakby nadsłuchując. Cisza jednak zupełna uspokoiła go widocznie; wszedł na korytarz. W tej samej chwili księżyc skrył się za chmury. Człowieka straciłem z oczów.
Po chwili znów się rozjaśniło. Wtedy na rogu cmentarza ujrzałem znów nieznajomego, z rydlem w ręku, wy-
Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/16
Ta strona została przepisana.