Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/4

Ta strona została skorygowana.

de Nerwal, prowadzącego pod rękę młodą kobietę, widzianą już w Fluelen, która i tym razem, zdawała się pragnąć zachować zupełnie incognito. Na mój widok cofnęła się w tył; nieszczęściem jednak ominąć mnie nie mogła. Droga, którą postępowaliśmy, była rodzajem mostku złożonego z dwóch mokrych i śliskich tarcic, położonych wzdłuż muru podziemnego, wzniesionego o jakie czterdzieści stóp ponad przepaścią, wśród której wody Tamizy uderzały z łoskotem i szumem o swe czarne marmurowe łożysko. Tajemnicza więc towarzyszka mego przyjaciela osądziła, że wszelka ucieczka jest niemożebna i zapuściła też szybko woalkę na twarz i tak zasłonięta, zwolna się ku mnie zbliżała.
Opowiadałem już, jakie wrażenie wywołała wówczas na mnie ta kobieta, blada i lekka jak cień, postępująca bez trwogi nad brzegiem przepaści, jak gdyby już nie należała do tego świata. Alfred chciał, aby przeszła sama, lecz nie puściła jego ramienia, tak, że wkrótce znaleźliśmy się wszyscy troje na szerokości dwóch stóp; chwila ta jednak minęła jak błyskawica. Szczególna istota podobna do jednej z rusałek podobnych nad brzegiem potoku, lubiących igrać pianą wodospadu, nachyliła się nad przepaścią i przesunęła się jak cień ponad nią, nie dość jednak szybko, bym nie mógł dostrzec jej twarzyczki spokojnej, słodkiej, choć bladej i wynędzniałej cierpieniem. Wówczas to zdawało mi się, iż nie po raz pierwszy ją widzę; w umyśle moim obudziło się niepewne wspomnienie, jakgdybym widział ją, dziś tak bladą i zmienioną, dawniej jaśniejącą zdrowiem, okrytą kwiatami, pląsającą radośnie przy dźwiękach muzyki. Gdzie?... nie wiedziałem; kiedy?... na to pytanie również odpowiedzi znaleźć nie mogłem. Było to widzenie, sen, lub wspomnienie, które dziś nikło, jak mgła.
Powróciłem do hotelu, pragnąc koniecznie raz jeszcze ją zobaczyć, chociaż czułem, iż to było niegrzecznością prawie z mej strony. Nieznajomej jednak ani Alfreda nie zastałem już w kąpielach w Pfeffens.
W dwa miesiące po tem drugiem spotkaniu, znajdowałem się w Baveno, przy jeziorze Lago Magiore.
Był to piękny jesienny wieczór. Poza łańcuchem Alp niknęło słońce, wschód nieba jaśniał już gwiazd tysiącem. Okna mego pokoju wychodziły na taras pokryty kwiata-