Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/58

Ta strona została przepisana.

wodu urodzin swej córki, zapraszała nas na wielki wieczór w połowie tańcujący, w połowie zaś muzykalny. Przyjęłam zaproszenie z pośpiechem, rada, że myśli, które tak bardzo minie opanowały, rozerwę cokolwiek; miałyśmy zaledwie trzy dni do przygotowań; miałam też nadzieję, że wśród zajęć toaletowych przestanę myśleć o nim. Mówiłam o projektującej się zabawie z takiem zajęciem, jakiego moja matka nigdy we mnie nie dostrzegła; chciałam tegoż samego dnia jeszcze jechać do Paryża, pod pozorem, że nie wiele mamy czasu do kupna sukien i kwiatów: w rzeczywistości jednak szło mi jedynie o zmianę miejsca, któraby mi dopomogła w walce przeciwko wspomnieniom. Matka moja ze zwykłą dobrocią przystała ma moje życzenie; wyjechałyśmy zaraz po obiedzie.
Nadzieje nie omyliły mnie, zajęcia i przygotowania do tak rzadkiego w tej porze balu, oderwały uwagę moją od nierozsądnej trwogi i oddaliły na chwilę widmo, które mnie ścigało. Cały dzień balu przepędziłam w gorączkowej działalności, jakiej matka moja nigdy dotąd u mnie nie widziała; była też tak szczęśliwa z oczekiwanej dla mnie przyjemności! Biedna matka!...
Dziesiąta wybiła, ja od dwudziestu minut byłam już gotowa; ja, co zawsze się opóźniałam, dziś czekałam na matkę. Pojechałyśmy nakoniec; całe prawie nasze towarzystwo zimowe, powróciło do Paryża, na tę zabawę. Spotkałam dawne moje pensyjne koleżanki, przyjaciółki karnawałowe, zwykłych tancerzy i odnalazłam dawną żywą przyjemność i wesołość młodej dziewczyny, którą już od roku tracić zaczynałam.
Ścisk był szalony, podczas chwilowego odpoczynku, hrabina M. zaprowadziła minie do salonu gry, ażeby mi wskazać najsławniejszych artystów, literatów i poetów, jacy się tam znajdowali; wielu z nich znałam już dawniej, lecz byli i tacy, których po raz pierwszy w życiu spotykałam. Pani M. wymieniła mi kolejno ich nazwiska, dodając uwagi, których, nie jeden dowcipny feljetonista jej pozazdrościł, gdy nagle wchodząc do jednego salonu zdrżałam i mimowoli zawołałam:
— Hrabia Horacy!
— Czy znasz go? — zapytała pani M. z uśmiechem.
— Widziałyśmy go na wsi u pani de Lucienne.