się z przedpokoju, i gabinetu; wszystko w bardzo dobrym stanie, pomimo tego, co mi mówił i pisał Horacy.
Ponieważ uważałam bibljotekę jako antydot przeciw nudom i samotności, w jakiej zostawałam, myślałam przejrzeć znajdujące się w niej dzieła. Były to po większej części romanse z XVIII wieku, które okazywały, że przodkowie hrabiego kochali się w dziełach Woltera, Crebillona syna i Marivaux. Kilka dzieł nowych, kupionych zapewne przez teraźniejszego właściciela, zamieszało się wprawdzie w tym zbiorze, lecz były to traktaty o chemji, lub też dzieła historyczne i podróże; pomiędzy ostatniemi było piękne wydanie angielskie Daniela o Indjach. Umyśliłam przeczytać je w nocy, będąc pewna, iż spać nie będę mogła. Wyjęłam więc jeden tom i zaniosłam do swego pokoju.
W pięć minut potem, Malajczyk dał mi znać, na migi, że obiad już przygotowany. Udałam się do sali jadalnej. Nie mogę ci opowiedzieć, jakiego wrażenia smutku i obawy doznałam na widok tej olbrzymiej sali, w której miałam zasiąść sama. Na stole stały dwie świece zapalone, z których światło do głębi pokoju nie dochodziło; natomiast cień z nich padający nadawał dziwaczne kształty przedmiotom, znajdującym się w owej głębi.
Przykre to uczucie powiększyło się jeszcze obecnością Malajczyka o cerze bronzowej. Nie mogłam porozumieć się z nim inaczej, jak na migi. Doskonale jednakże rozumiał każdy mój rozkaz i wypełniał go szybko i zręcznie; nadawało to temu szczególnemu posiłkowi cechę iście fantastyczną. Po kilkakroć chciałam do niego przemówić, chociaż wiedziałam, że mnie nie zrozumie; lecz jak dziecię, lękając się krzyczeć w ciemności, tak i ja bałam się własnego głosu. Kiedy mi podał wety, dałam znak, aby poszedł rozłożyć ogień w moim pokoju. Płomień kominkowy — to jedyny niekiedy towarzysz dla tych, którzy nie mają innego; zresztą, chciałam się położyć o ile możności jaknajprędzej, bo uczuwałam jakąś bojaźń, o której we dnie nie myślałam, a która opanowała minie z nadejściem ciemności. Kiedy zwłaszcza znalazłam się sama w tej ogromnej sali jadalnej — mój strach powiększył się; zdawało mi się, iż firanki białe u okien poruszają się i nabierają podobieństwa do śmiertelnych całunów.
Nie umarłych to jednak obawiałam się; opaci i mnisi,
Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/85
Ta strona została przepisana.