Obudzona zostałam przez Malajczyka pukającego do drzwi, które zamknęłam na zasówkę. Odsunęłam ją. Służący otworzył okiennice i ujrzałam w moim pokoju dzień i słońce.
Pobiegłam do okna.
Był to jeden z tych pysznych poranków jesiennych, w których niebo, zanim się pokryje chmurami, rzuca ziemi ostatni uśmiech. W parku było tak cicho i spokojnie, że sama zaczęłam wątpić o sobie. A przecież wypadki nocne żywo utkwiły w mem sercu; każda miejscowość przypominała mi ich szczegóły. Przecież z pewnością widziałam otwierającą się kratę, dla przejścia trzech mężczyzn, widziałam kobietę, widziałam ich idących tą aleją; ślady ich kroków teraz jeszcze widoczne były na piasku, a widoczniejsze w miejscu, gdzie ofiara się opierała, bo ci, którzy ją unosili, musieli się zatrzymać, ażeby zwalczyć jej szamotanie się. Kroki ich widoczne były i ginęły w alei kasztanowej.
Chciałam je widzieć, aby, jeżeli to być może wzmocnić jeszcze swe przekonanie, jakgdyby nowe jakieś dowody potrzebne mi były. Weszłam do bibljoteki. Okiennica była nawpół uchylona, tak jak ją pozostawiłam; na środku pokoju leżał przewrócony stołek, którego upadek słyszałam; zbliżyłam się do ściany i dojrzałam szparę, przycisnęłam listwę — odsunęła się, w tej chwili otworzono drzwi do mojego pokoju... Zaledwie miałam czas zasunąć listwę i wziąć pierwszą lepszą książkę z bibljoteki.
Był to Malajczyk; przychodził dać znać, że śniadanie gotowe. Wchodząc do sali jadalnej, zadrżałam zdziwiona. Pewną byłam że ujrzę Horacego, lecz nietylko że go nie
Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/92
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XII