Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/100

Ta strona została przepisana.

ma tam posiadłość, — sprzedam dwa lub trzy morgi gruntu, a uzyskawszy w ten sposób dwa tysiące dam tobie.
— Tak, by mi wyznaczyć spotkanie i zwabić mnie w zasadzkę?
— Sam chyba nie wierzysz w to, co mówisz! — odparłem, wyciągając dłoń ku niemu.
— To prawda, sam w to nie wierzę, — odparł z ponurą miną. — A więc twoja matka jest bogata?
— Moja matka jest biedna.
— W takim razie zrujnujesz ją?
— Skoro jej powiem, że w ten sposób uratuję może jedną duszę, to pobłogosławi mię, choćby miała zupełnie zubożeć. Zresztą, gdyby jej już nie starczyło środków do życia, to ja ją wezmę do siebie, a moja pensja wystarczy na nas dwoje.
— Przyjmuję! — rzekł, — chodźmy do twego mieszkania.
— Dobrze, lecz wprzódy...
— Co takiego?
— Schowaj te rzeczy, któreś wyjął, napowrót w tabernaculum i zamknij je kluczem, to klucz ten przyniesie ci szczęście.
Bandyta ściągnął brwi, jak człowiek, który mimowoli ulega potędze wiary, poczem złożył święte naczynia w tabernaculum, zamknął je i rzekł:
— Chodź!
— Zrób naprzód znak Krzyża Świętego! — rzekłem doń.
Próbował roześmiać się szyderczo, lecz śmiech zamarł mu na ustach.
Przeżegnał się.
— A teraz chodź ze mną! — rzekłem.
Wyszliśmy małą boczną furtką. W niespełna pięć minut byliśmy na plebanji.
Przez całą tę krótką drogę bandyta okazywał